KOBIETY BEZ OJCÓW…

Pozostają dziewczynkami, które przez resztę życia szukają potwierdzenia swojej wartości w oczach innych osób. Lecz nawet jeżeli 100 osób powie im, że są ok, to nic to nie zmienia, bo ten pierwszy tego nie powiedział.

Dopóki nie dotrą do taty, pozostają w świecie odczuć, przeczuć, i emocjonalnych burz, które przychodzą i odchodzą tak jak fale bijące o brzeg. Wierzą w miłość idealną i w związek idealny. Szukają idealnej pracy, idealnego partnera i mają nadzieje, że gdzieś to wszystko jest, tylko muszą się bardziej postarać.

Może jeszcze kolejny kurs, może zbyt płytki wgląd w sedno, może jeszcze powinny coś zmienić w sobie. A tak naprawdę, to dopóki nie dotrą do taty, takiego, jaki był, nie poprzestaną i nie spoczną.

Bardziej fantazjują na temat swojej relacji, niż mają kontakt z tym, jaka ona jest.

Skupiają się bardziej na falach zalewających ich emocji, odczuć, przeczuć, niż na faktach. Więcej gadają i rozwodzą się za pomocą języka na temat swoich spostrzeżeń, przemyśleń, odczuć, i tego, jaki świat powinien być, niż przyjmują czasami bolesną prawdę na temat tego, jaki on jest.

Karierę zawodową budują na wkurwie na męskie, stojąc w jednym szeregu z innymi kobietami, które faktycznie miały prawo być wkurwione, bo zabrakło chłopa, a 8 dzieci była do wykarmienia.

Warunki obiektywne i zewnętrzne, nie mają znaczenia – dom, praca, pieniądze, obecność bliskich – bo dziewczynka po pewnym czasie, zauważa, że to, co miało być rajem obiecanym, ostateczną mekką jej poczucia bezpieczeństwa w świecie, jest niczym innym jak tylko wypchanym pluszowym misiem, który pomimo ciągłego zasilania i reanimacji, nie oddycha.

I oddychać nie będzie, bo serce, do którego chce dotrzeć dziewczynka, jest tak blisko, że aż trudno uwierzyć, bo ramiona, w które chce się schować, są tak blisko, że aż trudno pojąć, że ciepło, i oczy pełne miłości, są na wyciągnięcie dłoni. To dla niej za łatwe, to dla niej zbyt proste.

Przecież, jako ta mała, robiła wszystko, aby tata popatrzył, a On nie patrzył, bo nie mógł, bo nie umiał, bo nie potrafił, bo był zajęty zarabianiem pieniędzy, albo kłótnią z mamą.

Kobieta bez taty dużo gada. Znacznie więcej niż wszystkie inne kobiety.

Prowadzi non stop dialog sama ze sobą, jest wewnętrznie skłócona, sama ze sobą. W jej polu nie ma sztywnego słupa, pala, pierdolonego betonowego Obeliksa, który stałby nieruchomo. Próbuje oprzeć się o swojego męża, partnera, ale On po jakimś czasie nie jest w stanie wytrzymać tej sytuacji, i idzie w świat, bo….

żaden partner, nawet taki który widzi, słyszy, czuje i ma otwarte serce, nie wytrzyma, z kimś, kto tak bardzo potrzebuje ssać męskie zasoby.

I pojawia się kolejne rozczarowanie i wtedy najłatwiej stanąć koło tych wszystkich kobiet, którym faktycznie zabrakło. W solidarności z nimi, w jednej linii, w jednym rzędzie, na tej samej sali rozpraw, w tej samej ławie, z zaciśniętymi pięściami, z zaciśniętą szczęką, być może z nadczynnością tarczycy, i krzyczeć… i wrzeszczeć, i dawać sobie prawo do tego wkurwu na męskie. Nie swojego… za babki, za prababki, za kochanki… za pominięte, za zgwałcone, za nie ochronione przez silne męskie ramiona.

Kobieta bez ojca chce być idealna.

Nie potrafi sobie pozwolić coś spierdolić. Dać gdzieś przysłowiowo „dupy”. Zawalić jakiś projekt, podjąć złą decyzję, przypierdolić się o byle co, lub po prostu skłamać. I nie chodzi, o to, że Ona tego nie robi. Ona to robi, bo jest zwyczajnym człowiekiem.

Chodzi o to, że nie umie się przed sobą samą do tego przyznać, a już nie daj Boże, aby wyszło to na światło dzienne względem innych osób. To byłaby śmierć jej wewnętrznego obrazu na temat samej siebie.

Gdy ktoś stawia jej zarzut, Ona zaczyna często swoją grę. Metody i schematy gry są różne, i to nie miejsce na ich opisywanie, i przedstawianie.

Celem gry jest jedno – wygrać.

Postawić na swoim, pozostać przy swoim, wytłumaczyć innym, że jest inaczej. Że jest właściwa, że nic nie zawiniła, że nic nie spierdoliła, że to tylko obraz tego , który stawia zarzut, że to tylko wyobraźnia tego, który stawia zarzut. Mało tego… jest w stanie wmówić Ci, że to Ty masz problem, co bez wątpienia też jest faktem, bo próbujesz z nią w ogóle rozmawiać i przekonać do swego punktu widzenia.

Po jakimś czasie ludzie odchodzą, bo nikt nie chce słyszeć, że tylko właściwe spostrzeżenia, ładne, piękne, i zgodne z wewnętrznym obrazem dziewczynki są akceptowane, a każde inne są atakiem, przypierdalaniem się, szukaniem dziury w całym. Cały mechanizm gry jest niczym innym jak strategią przetrwania fałszywego self.

Nie ma ludzi idealnych i to nie tylko frazes filozoficzny, ale żywa prawda życiowa.

Nie ma relacji idealnych. W relacjach są różne fazy, są różne stopnie bliskości, są też tarcia, bo diamenty powstają przy wysokim ciśnieniu i wysokiej temperaturze.

W życiu nie ma punktu, w którym masz już wszystko poukładane na zawsze.

Czasami wszystko chodzi lepiej, czasami coś szwankuje, czasami coś zawodzi. Nie ma nic takiego jak idealna praca.

Czasami po prostu się nie chce, czasami klienci wkurwiają, czasami człowiek ma gorszy dzień, czasami tusz się rozmaże, a czasami puści oko w rajstopie, a czasami po prostu gadamy od rzeczy.

Dziewczynka, która nie dotarła do taty i nie została przyjęta taką, jaka jest, tego nie kuma. Nie rozumie. Żyje w bańce emocji mamy, żyje w iluzji świata idei. Żyje w swoim wyimaginowanym świecie i szuka idealnego odbicia rzeczywistości.

Pędzi czasami za czymś, co jej się spodoba, jak kiedyś jako mała pędziła za białym motylkiem po łące pełnej kwiatów i wydawało jej się, że to wróżka z bajki. Na końcu motylek sra jej na rękę. Kobieta, która nie znalazła ojca, szuka idealnego odbicia. Czasami patrzy na przechodzące po ulicy pary i widzi tylko miłość, w uścisku dłoni, w spojrzeniu, w gestach zakochanych.

Ten obraz odnosi do swego świata, w którym ma do zrobienia zmywarkę, i wizytę u klienta i rośnie w niej frustracja, bo idealny obraz wciąż wymyka się jej z rąk, wciąż wymyka się z jej świadomości, wciąż ucieka jej jak ten motylek na łące.

Taka kobieta nie pokocha nigdy…

Została przy mamie. Mama nie umiała dotrzeć do męskiego. I nieważne z jakiego powodu. Być może z jednego ze 100, które można by tutaj wymienić. Kobieta, która nie dotarła do męskiego, nie przeszła przez pierwszą bramę męskiego… nie pokocha nigdy.

Nie umie kochać. Umie czuć przyjemność, umie odczuwać podniecenie, ale nie pokocha nigdy, bo nie umie zaakceptować ani siebie trochę spierdolonej i popełniającej błędy, ani świata, który jest trochę zjebany, i czasami przepełniony paradoksem sprzecznych zdarzeń, doświadczeń i zwykłej banalności dnia codziennego.

Przy tacie motylek, który wali śmierdzące kakalce, sra i puszcza śmierdzące bąki, też jest ok.

Wyjście z bańki, z pola matki mogłoby ją uratować, mogłoby ją postawić w prawdzie, ale wyjście z bańki matki, często jest przez nią traktowane jako zagrożenie, jako coś nieatrakcyjnego, jako gówno zrobione przez motylka, na jej idealnej dłoni, w jej idealnym świecie, na jej idealnej łące z motylkiem.

Przy tacie motylek, który wali śmierdzące kakalce, sra i puszcza śmierdzące bąki, też jest ok. Też przynależy do świata. Taki motylek nie jest ohydny, nie jest obrzydliwy, nie jest pozbawiony pierwiastka duchowego, nie jest mniej atrakcyjny – jest ludzki, jest prawdziwy, jest właściwy.

Kobieta bez ojca szuka motylka, który nie sra.

Szuka śnieżnobiałego jednorożca, szuka partnera, który pokocha ją całą, taką, jaka jest, i który będzie niczym rycerz na białym koniu, albo niczym Leonardo DiCaprio na dziobie statku, obejmując swą wybrankę idealną. I chuj… nie doczeka się.

Mężczyzna odejdzie… dzieci dorosną… przyjdzie starość i wylew krwi do mózgu, bo wylew przychodzi wtedy, kiedy nie chcemy zmienić swego spostrzegania świata. Przychodzi wtedy, kiedy jesteśmy uparci. Kobieta bez ojca czuje się niezrozumiana, nieusłyszana, czuje, że ludzie nie dają się jej wypowiedzieć.

Często pisze elaboraty, w których sama się gubi, w meandrach swoich odczuć, bo w jej świecie nie ma silnych, stojących w miejscu, obejmujących czułych męskich ramion. Chociaż tak wielu już czekało, z otwartymi ramionami, ale żaden nie był właściwy.

Dramatem kobiety bez ojca jest ciągły bieg…

i chwilę wytchnienia, w której w jej umyśle odbija się idealny świat, idealne samopoczucie, idealne uczucie, idealny moment. Przy Tacie, ten świat ze srającym motylem, z nierówną podłogą, z krzywym nosem, ze źle ściętą grzywką, z wypryskiem na twarzy, z chujowym nastrojem, z facetem, który czasami chce po prostu napić się piwa i pierdnąć pod kołdrą…

... jest do zaakceptowania, jest do przyjęcia, jest światem, w którym można się rozgościć jak u siebie w domu.

Świat, w którym czasami kłamiemy, aby czegoś uniknąć, albo aby coś zyskać. Świat, w którym ktoś ma prawo uważać, że jestem trochę zjebana, jest światem do zaakceptowania, jest światem do przyjęcia. Świat, w którym związki czasami się nie udają, w którym ludzie obrabiają sobie dupę, aby poczuć się lepsi od innych. Świat, w którym szef potrafi być gnojem, a potem do serca przyłóż, jest dla kobiety, która dotarła do ramion ojca, światem przyjaznym, światem z krwi i kości.

Kochane Panie, piękne kobiety, matki, przyjaciółki, żony… w tym dniu, życzę Wam, abyście miały siłę położyć głowę jak małe dziewczynki swojemu tacie na kolanach, i miały odwagę spojrzeć mu w oczy, przez swoje oczy… nie przez oczy matki, która być może była na ojca wkurwiona.

Życzę Wam, abyście miały siłę wyjść z bańki idei i stanąć przy Ojcu… poczuć kurz na jego stopach, poczuć pot na jego czole, popatrzeć razem z nim na mającego rozwolnienie białego motylka. Niech się darzy w męskim, do męskiego, przy męskim.

A jeżeli tato Wasz już nie oddycha, jeżeli już nie żyje, to życzę siły do napisania do niego listu, który poruszy Ziemię, i Niebo szczerością swego płaczu, siłą wyznanej miłości. Otwartością tęsknoty, i bólu za jego kiedyś tak bliskimi, a jednak wcześniej nieosiągalnymi ramionami.

Amen

Dodaj komentarz