WSPÓŁUZALEŻNIENIE W ZWIĄZKU – KAJDANY STRACHU

Każdy z nas jest zależny, bo nawet aby zjeść na śniadanie bułkę z masłem i salcesonem, popijając ciepłą herbatą, musimy polegać i zaufać innym.

Jesteśmy zależni od tych wszystkich, którzy kiedyś założyli, że zbiory zboża pójdą dobrze, że zbiorą te zbiory. Musieli dbać o ziemię. Słońce musiało w tym roku akurat świecić. Ktoś musiał zawieźć to zboże do młyna, ktoś w młynie musiał je zmielić, ktoś musiał kiedyś założyć piekarnię i nauczyć się wypiekać bułki i chleb, ktoś musiał z piekarni zawieść tę naszą bułkę do sklepu. Jakaś sklepowa musiała rano wstać i położyć ją na półce.

Ktoś ostatecznie musiał nas zatrudnić albo zapłacić nam za nasz produkt lub usługę. Taka to skomplikowana droga zwykłej bułki lub grahamki z ziarnem na nasz stół. Gdyby ktoś na jakimś etapie coś tak, po ludzku po prostu spierdolił, a zdarza się to przecież nam ludziom, to bułka mogłaby być zakalcem, albo w ogóle na naszym stole nie pojawić się.

Więc gdzie tu mowa o niezależności?

Nic już nie mówiąc, o maśle, jajku, herbacie… ile osób musiało pracować, abyśmy mogli rano zjeść śniadanie? 20? 30? Ile ryzyka, związanego z nieudanym procesem dostarczenia bułki na nasz stół? Gdzie tu jest w ogóle przestrzeń, na niezależność? Nie ma jej.

Wszyscy jesteśmy zależni od siebie i to bardzo ściśle. Nic się natomiast nie stanie, w aktualnych czasach, jak do sklepu na „Ż”, nie przywiozą bułki, bo pójdziemy do sklepu na „B”, i tak, ją kupimy, albo do osiedlowego spożywczaka, gdzie u Pani Geni dostaniemy bagietkę. Mamy dzisiaj dużo opcji, dużo możliwości, można sobie też kupić urządzenie na „T” i samemu ze składników bułkę na śniadanie przygotować.

Dorosła osoba sobie poradzi. Im bardziej dorosły, tym radzi sobie lepiej, i w życiu emocjonalnym, i w biznesowym.

Kto z nas jest całkowicie zależny? Kto z nas był całkowicie zależny? Kto z nas musiał totalnie zaufać, pod groźbą utraty zdrowia lub życia? A z biologicznego punktu widzenia, to przecież chodzi nam głównie o przeżycie.

Nieważne jak będę potem funkcjonował, po pierwsze przeżyć, przetrwać. Kto z nas musiał być z kimś, być skazany na kogoś, od kogo w stu procentach zależało jego życie? Kto? Każdy z Nas.

Ano… każdy z nas był zależny w 100% od naszej mamy.

To ona nas nosiła w swoim brzuchu i to ona się na nas zdecydowała. To ona nas urodziła w bólach, i to ona nas potem nosiła na rękach, zmęczona, niewyspana, tak po prostu z odciskiem na nodze, ze zmartwieniem, ze zmęczeniem, z poobgryzanym cyckiem od naszego ssania.

A co jeżeli, ta kobieta, od której byliśmy tak mocno zależni, jeżeli ta kobieta, od której zależało nasze życie, w pewnym momencie ciąży postanowiła nas zabić? Bo być może, jak była z nami w ciąży, to odszedł od niej chłop? Bo być może tak bardzo rzygała, będąc z Tobą w ciąży, że stwierdziła, że to po prostu pierdoli… usunie, i z bani.

Bo nie wiem, czy wiesz, ale w latach 70 aborcja częstokroć była traktowana jako forma antykoncepcji.

Czy mogła to zrobić? Mogła. Kobiecie wolno to zrobić. Co innego konsekwencje, bo te będzie musiała ponieść, i to częstokroć sama, bo związek zazwyczaj po aborcji po prostu się rozpada. Mogła to zrobić… ale nie zrobiła, ale być może w emocjach tak właśnie postanowiła, pomyślała, może poczuła nawet do samych kości, że Cię nie chce, że może nie teraz, że to niewłaściwy moment.

A Ty w jej brzuchu, cały zależny od niej. W totalnym połączeniu, bez wyjścia, bez możliwości… Hallo, poczekaj, tylko na chwilę wyjdę, i przeniosę się do łona innej mamy. Takiej, która chce mieć dziecko. A może to był ojciec, który Cię nie chciał, bo miał w planach zostawienie swojej kobiety.

Może nawet wykrzyczał jej to prosto w twarz i poczuł w samych trzewiach, że nie chce mieć jakiejś kolejnej płaczącej i srającej istoty, bo ma inne plany na dalsze życie, niż siedzenie w obsranych pieluchach. Mógł tak poczuć? Mógł, tak pomyśleć? Miał do tego prawo? Miał.

A dziecko, w łonie matki nie ma poczucia własnego ja. Czuje to, co matka, je to, co matka, pije to, co matka, żyje światem matki, razem z matką się cieszy, razem z matką, się denerwuje, razem z matką płacze.

Bez wyjścia, bez koła ratunkowego, bez odwrotu, bez opcji ucieczki z jej łona. Fizycznie się nie dało, nie było takiej możliwości. Co Ty tam poczułeś? Biologia mówiła jedno słowo… PRZETRWAĆ, ZACHOWAĆ ŻYCIE.

Ty przy kimś, kto chce Cię zabić, zgładzić, zależny od kogoś, kto wyliczał być może dni do wizyty u ginekologa, który miał zrobić porządek. Spięcie… zamrożenie… przerażenie… szok, i tak być może przez kilka dni, tygodni, miesięcy. Jaki zapis informacyjny powstaje w takim malutkim ciałku, które energetycznie jest otworzone na wszystko? Jakie kody wpisują się w strukturę DNA?

Czym nasiąka woda, z której w ponad 70% się składamy? Jaki masz wtedy start?

Zamrożenie, odcięcie od siebie, zrezygnowanie z siebie, odszczepienie, które jest efektem traumy. Stuprocentowe skupienie na tym, aby ta, która Cię nosi w swoim ciele, nie była zła, nie była smutna, nie była wrogo nastawiona.

Stuprocentowe skupienie się na tym, aby ta, od której przecież zależy Twoje być lub nie być, była zadowolona, uśmiechnięta, radosna, bo wtedy i tylko wtedy czułeś, że jest szansa, na to, że być może się nie zdecyduje na ostateczny krok.

Najprawdopodobniej byłeś w pełni skupiony na tym, aby nie być dzieckiem problematycznym, już po narodzinach także.

Przeżyłeś dzięki temu, że w pełni skupiłeś się na jej stanach emocjonalnych, bo już tam w jej brzuchu zyskałeś przeświadczenie, że jak jest radosna, jak wszystko idzie po jej myśli, to jest bardziej przychylna, to nawet się uśmiecha.

Jak się uśmiecha, to na chwilę możesz poczuć się bezpieczny, na chwilę możesz poczuć się rozluźniony, na chwilę możesz złapać oddech. Relacji uczymy się przy mamie.

Jakich relacji nauczysz się od morderczej mamy?

Jak znam życie, to morderczych. Z jednej strony będziesz nastawiony na zaspokajanie potrzeb partnera, którego de facto nie będziesz widział, bo tak naprawdę to zrobisz na niego projekcję matki, i oczywiście Twój partner też będzie miał podobne kody, które będą pasowały do Twoich puzzelków.

Przecież kobieta z traumą, czy też mężczyzna z traumą, nie znajdzie sobie do pary, kogoś bez traumy.

Straumatyzowani w konkretny sposób najgłębsze więzi emocjonalne nawiązują, z takimi samymi jak Oni, bo Ci, którzy nie mają podobnego wzorca, zapisu, programu nawet ich nie będą pociągać. Dlatego kobieta, która wychodzi z domu, gdzie był alkohol i przemoc, znajdzie sobie takiego chłopa, który za kołnierz wylewać nie będzie.

Każdy inny, żeby nawet srał złotymi jajami, w niej nie wzbudzi głębokich uczuć. To samo tyczy się mężczyzn. Podobny szuka podobnego, bo przecież lepiej znany wróg, niż obcy. Po znanym wrogu przynajmniej wiem czego się spodziewać.

Lepiej znany wróg, niż obcy

Jak w tym dowcipie z Jasiem, który wraca uśmiechnięty po zakończeniu roku, z trzema jedynkami na świadectwie. Podskakuje i śmieje się od ucha do ucha. A kolega pyta się Jasia: A czemu Ty taki zadowolony wracasz, jak przecież nie zdałeś do następnej klasy? Na co Jasiu odpowiada: Bo jeszcze tylko wpierdol i wakacje.

Wolimy wiedzieć, co nas czeka. Lepiej jest częstokroć dostać wpierdol i potem wakacje, niż wracać do domu, i codziennie nie wiesz, co cię czeka. Tak działa biologia. Coś, co się sprawdziło i doprowadziło ostatecznie do przetrwania, zostaje zakodowane jako sposób na przeżycie, bo się sprawdziło, bo skutkiem tego jest życie. A jakie to życie?

To już drugorzędne, ważne, że jest. Więc w brzuchu morderczej matki, nauczyłeś się najprawdopodobniej, że do przeżycia prowadzi głęboki stres, głęboki lęk, że przeżyć można tylko wtedy, kiedy się zamrażasz na swoje uczucia, a w pełni skupiasz się na tym, aby ta, która jest najbliżej, była zadowolona.

I nie oceniam tutaj morderczych matek, i morderczych ojców. Nie to jest moją intencją. Takie to jest i nie ma za bardzo co się rozwodzić nad oceną, bo nawet jak ją wydamy, to ostatecznie nic nie zmieni. Co dziecko w łonie takiej matki mówi? Co mówi dusza takiego człowieka? Mówi zazwyczaj jedno zdanie…

“Mamo, zrobię wszystko, co chcesz, tylko mnie zachowaj przy życiu.”

Trauma rozszczepia osobowość. Zostawia tylko bliznę. Świadomie nie mamy dostępu do tej informacji, zostaje ona zepchnięta w ciemne czeluści naszej podświadomości, schowana na samym dnie. Stres, przerażenie, zagrożenie, strach, szok.

Informacja jednak jest w nas zapisana i działa z ukrycia jak wirus na komputerze cały czas przekierowujący nas na strony porno, albo wysyłający pod inny adres całą naszą korespondencję.

Nie wiemy, że mamy wirusa, nie możemy go poczuć, nie mamy świadomości, że w ogóle jesteśmy nosicielem. Coś w środku, gdzieś głębiej nas tak po prostu po ludzku napierdala, ale nie wiemy do końca, o co chodzi. Zaczynamy się temu przyglądać, ale nie możemy tam dotrzeć.

Informacja jest strzeżona jako ściśle tajna, najwyższej wagi, gdy tylko w jakiś sposób próbujesz zyskać do niej dostęp, zaczyna pojawiać się paniczny lęk, który ma za zadanie strzec tych wyjątkowych z punktu biologicznego kodów, które bez względu, jakie są, zostały przez Twój system operacyjny zakwalifikowane jako sposób na przeżycie.

Dorastasz. Poznajesz pierwszego partnera, czy partnerkę.

I zauważasz, że miłość, albo raczej to, co nauczyłeś się nazywać miłością, doprowadza Cię do nieszczęścia, i cierpienia. Tę drugą stronę zazwyczaj też. Na początku zwalasz to na partnera, bo tak po prostu łatwiej.

Ofiarą jest być znacznie łatwiej, a sprawcę wyprojektować na zewnątrz. Ale po kilku nieudanych próbach, zauważasz, że trafiasz tylko i wyłącznie na takich samych zjebów, albo zjebki – kolokwialnie rzecz ujmując.

W końcu zaczynasz się zastanawiać, czy oby na pewno z Tobą wszystko w porządku. Ale wokół siebie masz tylko zazwyczaj takie osoby, które mają podobne problemy, bo przecież przyjaciół i kolegów także dobieramy sobie na zasadzie podobieństwa. Jak jesteśmy biedni, to Ci bogaci to przecież złodzieje, bo jak inaczej można w takim kraju zarobić milion złotych?

No trzeba być kurwą albo złodziejem, a przecież ze złodziejem nie chcesz mieć nic wspólnego, z kurwą to może jeszcze od czasu, do czasu, ale na pewno nie na dłuższą metę. Więc po jakimś czasie dochodzisz w swoim życiu do najbardziej zjebanego wniosku, do jakiego możesz dojść. Takie jest kurwa życie. A jakie? Ano zjebane.

Ludzie w związkach są fałszywi, kłamią, mówią, że kochają, a tak naprawdę to są mili, dopóki jesteś taki, jak Oni oczekują, potem wchodzisz na Facebooka, i czytasz mądrości w stylu:

“Jakie zdziwienie przenikało twarz moich kolegów, gdy zacząłem traktować ich tak, jak Oni mnie.”

I myślisz sobie… No TAK Facet ma rację. Trafił w punkt. Tak właśnie jest. Ot i klops lub też po prostu utknąłeś w gównie w sytuacji, gdy od czasu do czasu coś chlupnie, i poczujesz smak kału w swoich ustach. Po kilkudziesięciu albo kilkuset takich doświadczeniach postanawiasz odejść.

Stwierdzasz, że pierdolisz taką relację, w której ktoś cały czas cię gnębi emocjonalnie, a czasami także i fizycznie. Zapisujesz się na grupę osób uzależnionych lub współuzależnionych i tam doświadczasz kolejnego szoku, bo spotykasz tam ludzi z jeszcze bardziej zdeformowaną psychiką od ciebie samego! Po pierwsze szok! A potem myśl, że przecież ja taki, ja taka nie jestem.

Oni mają jeszcze bardziej poryte berety niż ja.

I kolejna reakcja to ucieczka. Wracasz do domu i być może jest przerąbane, aby nie rzec przejebane, ale nie jest przecież tak, źle, jak u tych ludzi na grupie. Aż tak zrąbany to ja nie jestem, zaczynasz się pocieszać, nie mam w sobie aż tylko syfu, gówna, i szlamu. I to jest kolejne kłamstwo, które sam sobie fundujesz.

Programy zakodowane w podświadomości dotyczące odrzucenia, dotyczące zagrożenia życia, dotyczące bezsilności zostały uruchomione, i chronią Cię poprzez Twoje małe Ego. Stawiasz się w pozycji tego lepszego, a ich stawiasz pozycji tych gorszych. A Oni nie są wcale gorsi. Oni więcej wiedzą, o sobie samych. Dlatego właśnie grupy AA albo poświęcone DDA, DDD mają tak wielką rotację.

Ludzie przychodzą tam, widzą innych, i stwierdzają, że aż tak popsuci nie są. A przynajmniej nie chcą przyjąć do swojej świadomości, że mogliby tacy być. Wracasz do swojego związku, w którym tkwisz od 15 albo 25 lat i zaczynasz się przekonywać, że jednak Ty to Pana Boga chwyciłeś za nogi.

Być może Twój partner, czy partnerka oprawca, ma akurat lepszy dzień, być może powie Ci, że jesteś fajny, lub fajna, i na chwilę dostajesz zastrzyk kilku ciepłych emocjonalnych głasków. Postanawiasz sama w sobie, że tym razem bardziej się zaangażujesz w związek. Kupujesz partnerowi prezent. Dostajesz uśmiech. Wszystko wraca do normy, a po kilku dniach pieśń zaczyna się od nowa.

Gdzie popełniam błąd? O co chodzi?

Program działa z ukrycia.

Wpuszcza informacje przez tylne drzwi, z których istnienia nawet nie zdajesz sobie sprawy. W partnerze widzisz morderczego rodzica. Stąd tak mocne emocjonalne przeżycia, których doświadczasz.

Chcesz odejść, chcesz go zostawić, chcesz innego życia, czujesz, że jesteś dojony energetycznie, czujesz, że jesteś wykorzystywany, ale nawet we łbie Ci się nie mieści, że ktoś może tak bezwzględnie chcieć tylko nażreć się Twoją energią, i tak beznamiętnie, tak zimno, i w taki wyrachowany sposób Cię potraktować.

I to przecież osoba tak bliska… żona… mąż. Ktoś z kim postanowiłeś spędzić życie.

Nie jesteś w stanie przetworzyć przez swoją wyobraźnię, że ktoś tak bliski może chcieć Twojego unicestwienia, w wymiarze fizycznym, emocjonalnym, społecznym, zawodowym, więc tłumaczysz sobie, że to przez Ciebie, że to być może Ty jesteś jakiś bez uczuć… zimny… nieczuły, i tkwisz w relacji, jak gotująca się w garze żaba, która nie zauważyła, że woda już prawie wrze.

Gdybyś został od razu wrzucony do wrzącej wody, która jest tutaj przenośnią toksycznej relacji, to byś wyskoczył, ale Ty byłeś wiązany, w zakamuflowany sposób wkręcany, mamiony i manipulowany. Na początku było jak w niebie… nie tak? Dostawałeś akceptację, której od tej pierwszej kobiety w swoim życiu, czy od pierwszego mężczyzny dostałeś w mega deficycie.

Więc na początku myślałeś, że tym razem trafiłeś na najlepszego partnera pod słońcem.

Nie było tak? Dopiero po jakimś czasie, gdy różowe okulary opadły, zaczęłaś zauważać, że czytanie prywatnej korespondencji to nie wyraz otwarcia w związku, ale grube przegięcie, i próby totalnej kontroli i zawładnięcia Tobą.

Dopiero po jakimś czasie zauważyłaś, że dobrze w związku jest tylko wtedy, kiedy wszystko idzie pod linijkę.

Ale nie Twoją linijkę, tylko linijkę oprawcy. Dopiero później zauważyłeś, że pewne zasady w związku obowiązują tylko Ciebie, a w drugą stronę nie mają one zastosowania.

Dopiero później zauważyłeś, że wynikiem każdej kłótni jest Twoja wina, co statystycznie jest po prostu niemożliwe, dopiero później dotarło do Ciebie, chociaż uważasz się za osobę inteligentną, i jako taka jesteś spostrzegany w społeczeństwie, że kontakt z przyjaciółmi jest możliwy tylko wtedy, kiedy nie zagrażają Oni Twojemu partnerowi i jego dostępowi do Ciebie.

Dopiero po jakimś czasie dotarło do Ciebie, że Twój partner Cię zdradza, obrabiając Ci za plecami dupę, albo uprawiając przypadkowy seks z nowo poznanymi osobami. Dopiero później dotarło do Ciebie, że to, co nazywasz miłością, miłością nie jest, dopiero później…

… często w momencie, gdy już jak ta jebana żaba poświęciłeś 99% energii na dostosowanie się do środowiska, i nie masz już siły na to, aby po prostu spierdolić z garnka jednym żwawym, zgrabnym, baletniczym skokiem.

W pewnym momencie jednak ostatecznie postanawiasz odejść.

Pakujesz się, znajdujesz mieszkanie, zamawiasz transport, i co? I nie masz siły tego zrobić. Czujesz, że opadasz z sił. Twoja część psychiki zaczyna Cię przekonywać, że to znak, że jednak powinieneś zostać. To jest dalsza część programu sugerująca, że zagrożenie śmierci, mogło pojawić się, jak byłeś bardzo mały, i być może byłeś w brzuchu mamy, a być może w kołysce. Czasami może pojawić się odczucie nóg z waty. Czasami rąk.

Czasami przemożna chęć snu. Program biologiczny gwarantujący przetrwanie został uruchomiony.

Gdzie popełniam błąd? Ano, w miejscu, w którym próbujesz się dostosować, w którym wewnętrznie podejmujesz decyzję, że ważniejsze od tego, co czujesz, jest to, co czuje partner. To oczywiście przeniesienie z relacji z mamą lub tatą, które w tamtych okolicznościach zagwarantowało Ci przeżycie, przetrwanie, biologiczne zaistnienie.

Twój partner to nie Twoja mama to nie Twój tato. Słowa:

“ZROBIĘ WSZYSTKO, aby ten związek istniał… abyś czuła/czuł się dobrze…”

…nie są słowami do partnera. Musisz jasno zauważyć, gdzie po raz kolejny sam siebie, sama siebie gwałcisz. Gdzie po raz kolejny postanawiasz zajechać się ponad normę, gdzie po raz kolejny myślisz, że jak się nazapierdalasz w pracy i przyniesiesz kilkaset czy kilka tysięcy więcej, albo ugotujesz najlepszą pomidorową, to usłyszysz w końcu, że jesteś Ok.

To nie partner powinien Ci mówić, że jesteś Ok. Znaczy powinien… ale to nie powinien być wyznacznik, czy czujesz się Ok. Czy Ty sam z siebie jesteś zadowolony, po tym, co zrobiłeś? Czy Ty sam z siebie jesteś dumy? Już nie musisz robić wszystkiego, aby przeżyć.

Już nie musisz poświęcać siebie, aby ktoś był z Ciebie zadowolony tak jak kiedyś Twój morderczy rodzic. Zadowolenie partnera z Ciebie lub brak jego zadowolenia nie jest gwarancją Twojego przetrwania, chociaż tak, na poziomie emocji możesz to spostrzegać.

Już możesz inaczej.

Zacznij od siebie, skup się na sobie. Przestań się wkręcać w oczekiwania innych bliskich Ci osób, w ich wyobrażenia na Twój temat… jaki być powinieneś, a jaki nie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie Ci piał owacje, i ktoś, kto będzie Cię potępiał.

Od Twojego partnera nie zależy Twoje życie, jakość tego życia może zależeć, treść w kontekście waszej wymiany w relacji, może zależeć, Twoje samopoczucie również, ale nie TWOJE BYĆ LUB NIE BYĆ.

Matka miała prawo Cię zabić. Nie musiała Cię rodzić. Nie musiała się na Ciebie zdecydować. Morderczej matce, morderczemu ojcu, też warto podziękować za życie. Że jednak się zdecydowali. Nie musieli, wahali się, ale jednak się zdecydowali. Taka postawa to wyzwanie.

Dodaj komentarz