W PARTNERZE SZUKAMY RODZICÓW

Dopóki sami nie staniemy się rodzicem dla swego wewnętrznego dziecka. A dlaczego w partnerze szukam rodzica? Bo partnerzy w związku sobie służą. Dlatego też, za każdą relację należałoby podziękować, bo każda coś nam dała. To, że dziękujemy za relację, nie znaczy, że musimy ją kontynuować. Podziękować, znaczy tyle co uznać, że była, uznać, że coś w niej dostaliśmy, nawet jeżeli były to trudne lekcje. I każda relacja jest w mniejszym lub większym stopniu relacją terapeutyczną. To kolejna prawda, o której mało wiemy. I między bajki można włożyć obrazy, w których był On i Ona i żyli długo i szczęśliwie, to iluzja, i utopia, tak wygląda życie w filmach. Skąd my w ogóle bierzemy ten obraz, który przez większość życia nas prowadzi, jak po czarodziejskim sznurku naszych wyborów ukochanej, czy ukochanego.
Często dzieje się tak, że gdy już coś w nas zostaje uleczone, gdy z nieświadomego coś zostało wyciągnięte na poziom świadomy, gdy skończy się potencjał rozwojowy, gdy już nie ma mocy, gdy kończy się paliwo, zaczynają się rozwody. Z pewnych związków trzeba wyrosnąć, z pewnych przekonań, z pewnych wzorców, z pewnych wyobrażeń, obrazów, konglomeratów energetyczno informacyjnych. Pewne małżeństwa, związki, relacje żeby nie wiem jak kiedyś żarliwe, pełne energii po prostu się kończą, i czasami nie chcemy na to patrzeć, bo wtedy musielibyśmy popatrzeć na smutek. A smutek przynależy do życia. Pojawia się wtedy, gdy to co było, czujemy, że zaczyna się rozpadać. A rozpada się po to, aby w jego miejsce mogło przyjść coś nowego. I tutaj jako w ludziach też możemy zauważyć dwa ruchy. Ruch powtarzania czegoś, bo tak się po prostu robiło, i ruch szukania nowych wzorców informacyjno- energetycznych, nowych wariantów Zelanda.
Rozwody zaczynają się też wtedy, gdy jedno już chce pójść dalej, a drugie wciąż chce grać, w tą samą grę. Bert Hellinger napisał książkę, po swoim rozwodzie z pierwszą żoną. Napisał w niej, że generalnie mógł z nią zostać, ale to byłby ruch z osobowości, z kulturowego narzutu, a nie z istoty. Istota chce rosnąć. Immanentną cechą świadomości, i wszystkiego co żywe, jest ruch wzrostu. Wszystko rośnie. Środowisko sprawia, że coś rośnie szybciej, bujniej, piękniej, albo powoli i w bólach. Środowisko sprawia, że czasami coś nie rośnie i umiera. Albo nasiono jest za słabe, albo środowisko zbyt toksyczne. Dużo się mówi, o warunkach życia. To życie na Ziemi wymaga określonego środowiska, aby mogło rosnąć w takiej formie, jaką znamy my ludzie. (Generalnie myślę, że życie to siła, która przejawia się w różnych formach, i w różnych środowiskach, i nie jest ograniczona tylko do tego co my znamy jako ludzie.) Niektóre nasiona nie rosną, tu na Ziemi, w tej formie jaką my rozpoznajemy. Poronione ciąże są takimi nasionami, które nie urosły. Czasem w ustawieniu widać, że poronienie to nie była kwestia tylko nieodpowiedniego środowiska, ale też kwestia nasiona. Istota nie miała zbyt dużo mocy, aby tutaj się materializować, i być w tym awatarze, którego sobie wybrała. Siła wzrostu jest jednak bardzo silna. Czasem nawet na betonowej pustyni wyrastają kępki trawy. Tak silna jest w nas siła wzrostu, rozrostu, rozkwitania, tu na Ziemi, tu w relacjach. Siła wzrostu jednak musi iść w parze ze środowiskiem. Jeden i drugi czynnik musi mieć punkty spójne. Jeżeli nie ma zbyt dużej ilości punktów spójnych, zwieraczy jednej i drugiej wypadkowej, po prostu nie dochodzi do emanacji tych dwóch sił w postaci człowieka żywego. W tym miejscu musi nastąpić połączenie siły istoty i jej mocy z warunkami środowiska.
Więc jeżeli jesteś, a jesteś bo czytasz ten tekst, to w Twoim przypadku te dwie siły – siła Twojej intencji jako istoty, i siła środowiska splotły się w jedno. To był Twój pierwszy sukces. Narodzić się. Często Twoja droga do sukcesu, czy to finansowego, czy relacyjnego, wygląda dokładnie tak, jak wyglądała ciąża Twojej mamy z Tobą. Jeżeli ciąża była ciążą zagrożoną, to możesz mieć tendencję do przeżywania zagrożenia, w drodze do swojego sukcesu materialnego, dlatego rehabilitacja porodu, może sporo zmienić w zapisach wzorców energetyczno-informacyjnych Twojej drogi do sukcesu.
Myślę sobie, że cały dylemat dobra i zła, dobrej i złej żony, dobrego i złego partnera, dobrej i złej relacji, dobrego i złego biznesu, dobrego i złego miejsca do zamieszkania, nie tkwi w ocenie co jest dobre, a co jest złe z natury, bo w każdej beczce ze smołą znajdziesz kroplę bieli, i w każdym świetle znajdziesz czarny punkt. Dobro i zło może przejawić się i zostać nazwane tylko w obliczu trzeciego elementu. Tym trzecim elementem jest klucz. A kluczem oceny, czy coś jest dobre, czy coś jest złe, w mojej opinii jest WZROST. Czy ja w tej pracy, w tym miejscu, w tej relacji, w tym związku, w tym małżeństwie, w tej przyjaźni, w tym środowisku, mogę jeszcze urosnąć ? Czy moje korzenie staną się w tym miejscu, z ta osobą, w tym środowisku silniejsze? Bo bez korzeni nie ma skrzydeł, jak to pisał Bertold Ulsamer. Dlatego, coś co wydaje nam się dobre w tradycyjnym spostrzeganiu, często łączy się nam z lekkim i wygodnym. A lekkie, i wygodne, nie zawsze oznacza sprzyjające do wzrostu. Bo jakie korzenie będzie miała trawa, która jest podlewana codziennie, nawożona najlepszymi minerałami? – Pytając za Gunterem Schrickerem. Co się z nią stanie, gdy przyjdzie susza, i nie będzie kogoś, kto włączy wodę z kranu? Jak silne będą nasze dzieci, którym damy wszystko? Jak silni będziemy my, gdy będziemy tylko szli tam, gdzie jest miło? Dlatego hedonizm prowadzi nad przepaść.
Rodzice dają życie, i utrzymują nas przy życiu dopóki sami nie staniemy na naszych przysłowiowych czterech nogach. Ale rodzice są różni. Niektórzy są szaleni. Narcystyczni. Psychopatyczni. Depresyjni. Maniakalni. Schizofreniczni. Psychotyczni. Z poziomu duszy, takich sobie wybraliśmy, i wiem, że to zdanie po prostu wkurwia. Zwłaszcza tych, którzy mieli z rodzicami ciężko. Ale ma ono w sobie, jedną znaczącą ukrytą wartość. Stawia Cię w miejscu podmiotu, a nie w miejscu przedmiotu. Stawia Cię w miejscu sprawcy swoich decyzji, a nie w miejscu ofiary nie swoich decyzji. Rozwój świadomości, czyli owy wzrost, o którym tutaj pisze, dotyczy też brania odpowiedzialności. Im jestem większy, tym więcej odpowiedzialności biorę. Podobnie jak dziecko. Najpierw nie umie samo nawet przeżyć. Zostawione samo sobie, po prostu umrze. Nie rodzimy się jak antylopy, które po wyjściu z macicy matki umieją od razu chodzić, a nawet biegać. Jesteśmy bezsilni. Potrzebujemy kogoś, kto utrzyma nas przy życiu. Później pewne rzeczy już umiemy. Umiemy chodzić. Mówić. Komunikować się z otoczeniem. Mówić o swoich potrzebach. Umiemy dawać. Brać. I rośniemy dalej. Później umiemy zadbać sami o siebie, o schronienie i bezpieczeństwo. Rośniemy. Później przychodzą na świat nasze dzieci. I to my, z zaopiekowanych, stajemy się opiekunami, i dajemy najlepiej jak potrafimy. To co mamy. Jeżeli to czytasz, to Twoja mama i Twój tata zrobili w tym sensie dobrą robotę. Utrzymali Cię przy życiu. Inną kwestią jest to, jakie stworzyli Ci środowisko.
Niektórzy wybrali sobie trudnych rodziców. Trudne środowisko wzrostu. W takim środowisku rodzą się diamenty. Duże ciśnienie. Duża głębokość. Duża ciemność. Ale pamiętaj, że masz w sobie dużo większą siłę. To małe światełko ma w sobie siłę nasiona dębu. Wielkiego kilkuset letniego dębu. I może nie wierzysz w siebie, ale popatrz, jaką decyzję podjąłeś wybierając sobie takie środowisko? Zobacz jaką odwagę musiałeś w sobie mieć, aby wybrać sobie taką betonową pustynię.
Czy Twoi rodzice podlewali Cię codziennie, jak nasz trawnik, i masz teraz dwie lewe ręce do wszystkiego, i nie potrafisz sobie poradzić z problemami życia. Czy byli dla Ciebie umiarkowani. Może byli jak YING i YANG. Nie dali Ci wszystkiego. Nie robili Ci też betonowej pustyni. Jak pokazują badania, tacy ludzie są tutaj na Ziemi spełnieni. Tu na ziemi. Ci, którzy wybrali drogę środka. Nie za bardzo się przywiązują. Nie za bardzo o coś zabiegają. Angażują się, ale nie poświęcają. A może Twoi rodzice byli dla Ciebie betonową pustynią. Być może ledwo to przeżyłeś. Ale jeśli to czytasz, to możesz być z siebie dumny, dumna. Mało kto znosi warunki betonowej pustyni. Aby się przebić przez ten ciężar nad głową, zrzucić ten bagaż nie swoich win, ciężarów, aby przeżyć w takich warunkach naprawdę trzeba być silnym. I jeżeli Twoja rodzina pochodzenia, była taką betonową pustynią, to musisz wiedzieć, że jesteś silny. Mało kto by to przeżył. Musisz być też z siebie dumny. Nie na pokaz. Nie na zewnątrz. Dumę noś w środku. W sercu. W sobie. Niech świeci wewnątrz Ciebie. Swoją siłę też noś w środku. Moc. I odwagę, bo to Ty zdecydowałeś się przez to przejść. Musisz też wiedzieć, że nie koniecznie musisz dalej iść schematem od brzegu do brzegu, od góry do dołu. Możesz wybrać inny wariant, jak w książkach Vadim Zelanda.
Jeżeli wyrastałeś w toksycznym środowisku, z automatu będziesz szukał toksycznej relacji, i chociaż Twoja część świadoma będzie unikała toksycznej relacji jak ognia, to na poziomie swoich emocji, i jak to się mówi motyli w brzuchu będzie Cię ciągnęło do toksycznego partnera. Po co? Po jakiego grzyba my tak robimy? Ano po to, aby zrzucić ciężar, który nie jest nasz. Jako dzieci swoich rodziców na bardzo głębokim poziomie ich kochamy. Kochamy ślepo. Ta miłość dziecka, do rodzica rządzi się swoimi prawami. Kochamy, i bierzemy na siebie nieświadomie wszystko, z miłości do rodzica. Bierzemy jego ciężary, choroby, trudne losy. Z poziomu świadomości ofiary natomiast jesteśmy przekonani, że to Oni nam to dali. Patrzymy tak, i widzimy to tak, bo nie widzimy swojej miłości do nich. Ta miłość to bardzo pierwotne uczucie, to wręcz atawizm, nakazujący nam brać ciężary rodziców na siebie, a bierzemy te ciężary, aby rodzicowi nie było ciężko, i aby przeżył, bo jak on nie przeżyje, to my jako istoty, które jako małe dzieci nie są w stanie same funkcjonować, też byśmy wręcz biologicznie – nie symbolicznie – umarli. I to jest jeden z ruchów, który można zauważyć w terapii rodzin, w ustawieniach systemowych. Mamy w sobie też drugi ruch. Ruch zrzucenia nie swoich ciężarów, ale z automatu ten ruch spotyka się z przeciwnym ruchem, niesienia za rodziców ich ciężarów, i tutaj powstaje pierwszy zgrzyt. Więc co robimy? Kombinujemy jak umiemy, a często kombinujemy nie w tą stronę w którą trzeba. Więc szukamy sobie podobnego partnera, który w swojej przestrzeni istoty ma podobny wzorek informacyjno emocjonalny. Więc jeżeli ojciec pił, to będziemy szukali faceta, który pije. Jeżeli matka natomiast przerzucała na nas winę, za swój wkurw, agresję, będziemy szukali partnerki, która też będzie to robić. Po co? Po jakiego zasranego grzyba? Ano znów powtórzę – aby zrzucić ciężar. Ale partner tego nigdy od nas nie weźmie, i tutaj często tkwimy w – jak to nazywamy w naszym językowym świecie – toksycznych relacjach. Jedno próbuje drugiemu wsadzić na plecy coś, co nie jest jego, a co wzięło od rodzica. Drugie pierwszemu próbuje wpieprzyć na plecy to samo. I oboje tkwią latami w relacji zależnej, w relacji nadziei, że w końcu ona weźmie na siebie ciężar mojej matki, a on weźmie na siebie ciężar mego ojca, lub Ona w końcu przestanie to robić, a On w końcu stanie się tym agresorem, na którym będę mogła się wyżyć, bo przecież na ojcu nie mogłam, bo po pierwsze byłam za mała, a po drugie jego unicestwienie wiązałoby się także z moją śmiercią, jako dziecka. Smutny jest los, ale najwidoczniej potrzebny, tych którzy w takich układach tkwią do grobowej deski.
Rozwiązaniem jest tutaj zwrócenie ciężaru, który się wzięło do osoby, od której się go wzięło.
Musimy mieć świadomość, że na poziomie emocji, na poziomie uczuć podążamy tam, gdzie jest nasze wewnętrzne dziecko. Wewnętrzne dziecko, to taka nasza część, która nie umie mówić językiem, który znamy. Ono kieruje się emocjami. Umie cierpieć ponad miarę ze ślepej miłości. Umie powtarzać niespełnione wzorce miłości, sukcesu, aby być bliżej na przykład tych, którym w rodzinie było ciężko, a którzy są przez resztę rodu nie widziani. Gdzie jest Twoje wewnętrzne dziecko? Przy kim stoi? Jaki schemat na relacje odtwarza? Czy oddało ciężar rodziców, swoim rodzicom, czy nadal go niesie? Być może Ty świadomy, świadoma już wiesz czego chcesz, i deklaratywnie wszem i wobec mówisz, czego chcesz, ale jak na to nie patrzysz, to nadal wciąż spotyka Cię to samo. Ten sam wzór, ten sam schemat, i mało tego ciągnie Cię jakoś do tego. To czasami może wydawać się z boku wręcz obsesyjne. Tkwić w relacji z kimś, kto cały czas Cię napierdala. Tkwić w relacji z kimś, kto cały czas obarcza Cię o swoje złe emocje, złe samopoczucie, a może nawet próbuje Ci wmówić, że jesteś przyczyną jego agresji, krzyku, wrzasku i złości, że to Ty w nim to wywołujesz. I nie rozumiesz tego, bo to w głowie się nie mieści. Sprawdź gdzie jest Twoje wewnętrzne dziecko. Może postanowiło niemo kochać? Może już zrezygnowało z wypowiadania słów, bo każde słowo które wypowiada jest i tak skazane na niezrozumienie. Na kogo ono patrzy. Czyj ciężar niesie. Kiedy w końcu po nie przyjdziesz, i staniesz w miejscu rodzica swego wewnętrznego dziecka? A może nadal wolisz powtarzać ten sam schemat? Kto obarczył Cię przekonaniem, że to Ty jesteś przyczyną jego złości, gniewu, strachu? Od kogo to wziąłeś, wzięłaś? Kto nie pozwalał Ci mówić, co czujesz? Kto nie mógł patrzeć jak płaczesz, i być może nauczyłaś się uśmiechać, gdy chce Ci się płakać. Kto nie pozwalał Ci być radosnym, i cały czas ściągał Ci uśmiech z twarzy? Gdzie to miało początek? To tylko i aż wzorzec, który jest do rozkodowania, do zmiany, to uświadomienia, to wyciągnięcia, z nieświadomego w świadome, i zmiany na inny wzorzec.
Sprawdź, zbadaj, zapytaj siebie który rodzic tak robił? Który próbował wsadzić Ci odpowiedzialność za swoje emocje. Który rodzic był dzieckiem? A może ktoś Ci wmówił, że ma nieszczęśliwe życie, bo przeszedłeś na ten świat? Rodzice czasami są potworami. Jakaś ich część jest potworem, z najciemniejszej bajki. To fakt. Często jest to część nieświadomości rodzica. Jest to część, która nie została jeszcze zintegrowana. Jest odszczepiona od świadomości, i pozostaje nieświadoma, jako wzorzec rodowy. To w żaden sposób oczywiście nikogo nie tłumaczy. Nie ściąga z nikogo odpowiedzialności, bo często dzieci, które były nad odpowiedzialne, dzieci DDA, DDD próbują w ten sposób usprawiedliwiać swoich rodziców. Ofiara zaczyna tłumaczyć sprawcę. Taki syndrom Sztokcholmski. Rozwiązaniem jest Katharsis, i oddanie tego co nie moje. Zwrócenie z miłością, tak jak z miłością było to wzięte. I dopóki nie zostanie to zwrócone na swoje miejsce, dopóty będziemy we wzorku – znajdę sobie takiego samego partnera, partnera z takim samym wzorkiem jak moja mama, jak mój tato. Dopóki wewnętrzne dziecko nie będzie miało rodzica w Tobie, dopóty będzie go szukało np. w partnerze, albo w przełożonym, albo w bliskim przyjacielu, albo w terapeucie.

Dodaj komentarz