Większość z nas nie chce miłości. Często chcemy wszystko oprócz miłości. W ogóle uważam, że mamy wypaczony pogląd na to, czym miłość jest. Chcemy spokoju, bezpieczeństwa, pieniędzy, sukcesu, fajnych cycków, wysportowanego ciała, konika na biegunach, wyłączności, wygody, aby ktoś przytulił, otarł łzy, powiedział, że jestem fajny, że nie odejdzie, że będzie na zawsze, i że nie może beze mnie żyć.
Często nie chcemy miłości. Miłość wymaga, ale my zazwyczaj patrzymy na relacje, co ja z tego będę miał? Nie czego wymaga ode mnie miłość, tylko czego ja chce od miłości. Zgadzamy się kochać, ale tylko jeżeli ma 180, prace, nie pije, jest przystojny, nie lata za innymi babami… albo jest młoda, piękna, chce być ze mną, ale aby rozumiała, akceptowała, wspierała.
Zazwyczaj chcemy gwiazdki z nieba, królewny, albo księcia na białym koniu. Żyjemy w różnych mitach. W micie, że wyciągnę ją z biedy, postawię na nogi, a Ona mnie pokocha. Albo, że wyciągnę go z nałogu, on mi podziękuje, zmieni się, i będziemy szczęśliwi. Wszystkie te jednak bajki, którymi żyjemy zazwyczaj kończą się dramatem. Jesteśmy wzięci w różne pola energii. Odgrywamy role, nie jesteśmy sobą. Sobą boimy się być, bo boimy się zazwyczaj, że ktoś nie zaakceptuje, odrzuci, porzuci, zdradzi, odejdzie i klops. Dziecko w nas się boi. Dziecko w nas wybiera bycie w roli, zamiast bycie sobą. W zgodzie ze sobą. Dzieciak przejmuje panel kontrolny nasz kompas, barometr emocji i busolę.
To wszystko często, to zaklęty świat Alicji w Krainie Czarów. Często jest to świat niespełnionych marzeń, snów, miraży naszego wewnętrznego dziecka. Większość coachów tych z dyplomem i bez często wręcz krzyczy: Bądź dorosły! Bądź odpowiedzialny! Nie maż się, nie płacz, zaciśnij poślady, nie bądź dziewczynką, nie bądź chłopcem. To wszystko stek bzdur, i gówno prawda, bo dopóki Twoje dziecko, to wewnętrzne nie dostanie swojego – będzie jęczeć, stękać, wrzeszczeć, i przejmować kontrolę nad panelem emocji. Gniew, złość, wkurw, bo zupa była za słona. Bo nie tak na mnie popatrzył, jak przyszedł z pracy, bo za mało mnie kocha, bo nie przytula, bo nie wspiera, bo obraca głowę za innymi, bo koleżanki ważniejsze, niż ja, bo koledzy ważniejsi, bo to bo sramto. To wszystko lista oczekiwań małego dziecka. I gadanie do niego, albo co gorsze zamykanie gówniarza w klatce, nic nie zmieni. Krzyczenie co powinieneś zrobić nic nie zmienia. Bo wzorzec zachowania jest w układzie limbicznym, gdzie dostępu nie można uzyskać przez racjonalne pierdolety. Tam dostęp można uzyskać przez ciało, ruchy gałek ocznych, podświadomość.
A jak zamkniesz swego małego w klatce, to przestaniesz czuć, przestaniesz się cieszyć życiem, zniknie kreatywność, energia, motywacja, i może będziesz mieć siana po kolana, a i tak będzie smutek. I to dobrze jak smutek, bo zazwyczaj nawet do smutku nie docieramy. Na powierzchni jest wkurw. Taki do siebie, a taki do siebie prowadzi do depresji. Więc masz wybór, albo wkurw na innych zazwyczaj, na partnera, matkę, ojca, na boga, świat, albo depresja. O co chodzi ? O co tak naprawdę chodzi? Czy ktoś dał Ci instrukcję obsługi? Nie. Faszerują nas filmami typu Tytanik. On i Ona na dziobie statku. Pełnia oczywiście, bo bez pełni nie byłoby romantyzmu, i jeszcze dwie mewy w tle, oczywiście w rui, bo bez rui nie będzie tak czarująco. I mówią, że to jest miłość. Wszyscy płaczą. Mężczyźni, kobiety. Kto tak naprawdę w nas płacze na tych filmach? Ja? 41 latek? Ja 45 letnia kobieta? Z dwójką dzieci? Nie. Płacze mały Krzysiu, mała Dorotka, mała Marzenka, i Robuś. Wychodzimy z kina, albo teatru i marzymy… ahhh aby mi się coś takiego przytrafiło. Tak chociaż raz w życiu, żeby ktoś mnie tak pokochał, jak ten Di Caprio. I myślimy, że to jest miłość. Myśli mają moc twórczą, i stwórczą. I trafiamy na wybranka, albo na naszą Atenę. I chcemy, aby było jak w filmie. Jak w naszym wewnętrznym filmie, micie, baśni, zwał jak zwał. I jak się kończy to wszyscy wiemy. Rozczarowaniem, browarem przed telewizorem, i pytaniem co jakiś czas. Czy ja chcę w tym być? Tak, bo dzieci, kredyt, bo za stara, za gruba, za mało atrakcyjna, bo za słaby, bo za cienki, bo kto mnie będzie chciał?
Wzorzec miłości jest wprost proporcjonalny do rozwoju świadomości. To nie miłość. To tęsknota za rajem utraconym, za piersią matki, za ciepłym silnym ramieniem ojca. Za bliskością, za ciepłym domem, za tym wszystkim czego zabrakło, tej małej, temu małemu. Marzence, Zosi, Krzysiowi, Tomusiowi. To wzorzec małego dziecka, które nie dostało, a nie dostało, bo nie było. A skąd wziąć jak nie było? – częste pytanie na warsztatach, które prowadzę, wypowiadane z wkurwem. A musisz to sobie sam kurwa narysować. Ale nikt mnie nie nauczył. Tak. To prawda. Więc wsiadaj na rowerek, i się wypierdol kilka razy, poobcieraj kolana, aż w końcu się naumiesz, bo innego wyjścia nie ma. Chyba, że wybierasz krainę snu. Krainę Alicji. Bajkę, o Kopciuszku, Złotej Rybce, Calineczce albo o Brzydkim Kaczątku, albo współczesną opowieść o Krainie Lodu. No to co Dorotko ? Wsiadasz? Która pigułka? Niebieska czy Czerwona. Świat wzywa.
Dziecko do 5 roku życia ponad 40 tyś razy słyszy od osób z wyższą rangą – rodziców, opiekunów, dorosłych, że coś z nim – nie tak.
„Za szybko, za wolno, nie płacz, czemu się śmiejesz, czemu płaczesz, nie tak, inaczej, nie biegaj, nie skacz, czemu cioci nie powiesz dzień dobry, daj wujkowi całusa, nie odzywaj się tak, zrób to inaczej, zobacz co zrobiłeś, po co mi to potrzebne, brzydkie, ładne, nie takie, kto to widział, jak mogłeś, nie chce z Tobą, idź i zrób to, nie rób tego…”
Drzwiczki zamykają się. Jedne po drugich. Następuje dysocjacja (oddzielanie) poszczególnych części naszej osobowości. Już motylek nie cieszy. Kałuża z błotem też, bo mama jest potem zła. Zakazy. Nakazy. System bierze nas w swoje ramy. Znika radość, a pojawia się norma. Wolno, nie wolno. Można, nie można. I ma to swoje plusy. Żyjemy w społeczeństwie. Ale życie w społeczeństwie, to jeden z aspektów naszego tu istnienia. A nie jedyny jego wymiar. Dziecko odłącza się. W środku płacze. Po latach zagłuszania tego płaczu już go prawie nie słyszymy, tylko tak jakby ciągle w tle, ten smutek. Brak motywacji, brak siły. Brak marzeń. I usychamy. Dzień po dniu. Rok po roku. A potem umieramy, niespełnieni. Nie musi tak być. Masz wybór. Masz 30, 40, 60 lat. I masz wybór, co zrobisz ze sobą, i z tym małym. Tą małą.
Dopóki nie ogarniemy tego dzieciaka, dopóty będzie przejmował panel kontrolny naszych emocji, zachowań, i wzorców. Dopóki go nie ogarniemy, jesteśmy w krainie snu. Nie widzimy nawet rzeczywistości. Widzimy nasze wyobrażenia na jej temat, nasze nadzieje, siedzimy jakby w bańce, na której ścianach wyświetlają się różne historie jak w kalejdoskopie. Wewnętrzne dziecko trzeba zintegrować. Spionizować. Rozpoznać. Ukochać. Ululać. Utulić. I połączyć się jednocześnie ze swoją rdzenną energią, z którą każdy z nas tutaj przyszedł na ten świat. Z naszym boskim dzieckiem, z świadomością, miłością, pełnią potencjału. Nie jesteśmy tak mali, chociaż czasem nam się wydaje, że jesteśmy. Nie jesteśmy sami, chociaż czasem paznokcie dalibyśmy sobie obciąć, że tak właśnie jest. Oddzielenie jest potrzebne do transformacji iluzja. Prawda, i nieprawda. Podejmij decyzje, czy się budzisz, czy wstajesz. Może już koniec snu? Może już wystarczy? Dorosły w Nas rodzi się wtedy, kiedy nasze dziecko może w końcu poczuć się bezpiecznie, spokojnie, utulone, przytulone, ukochane, swobodne, już bez kajdan przekonań, które kazały mu siedzieć w ciemnej mrocznej piwnicy.