MOCNIEJ, WIĘCEJ, SZYBCIEJ…

Czyli być na haju to znaczy, żyć. Często przychodzą i mówią, że szukają miłości, ale nie mogą jej znaleźć. Dzieci alkoholików, narcystycznych rodziców, narkomanów, ćpunów emocji, seksoholików, albo tych, których nie było w domu. Buzia im się nie zamyka, gadają jak najęci, racjonalizując wszystko co w około, i na zewnątrz. W ten sposób uciekając od samych siebie, bo gdy nastaje cisza, to są nudy. Nudy na budy. Marazm. Nie umieją usiąść w ciszy i zejść do serca, bo serca nie było w ich domach, bo miłość została pomylona z zakochaniem, i motylami w brzuchu. Bo miłość została pomylona z przychylnością, albo z chwilową ulgą, gdy czuli się bezpiecznie. Nawet gdy prześledzisz z nimi krok po kroku z czego wynika ta chęć bycia wciąż jak na koksie, to i tak na końcu mówią – chcę więcej, szybciej, mocniej. Na chwilę będąc w polu miłości hamują, na chwilę wytracają prędkość, ale potem i tak chcą haju. Nie chcą miłości, nie chcą ciszy, w której rodzi się piękno, nie chcą zachwytu, chcą koktajlu hormonalnego, który ich otumani, ogłuszy, otępi dając pozorny high life, a następnie wyrzuci na jakiś bliżej nie określony brzeg. Dlaczego pozorny? Bo trzeba po nim wytrzeźwieć, a to boli. Gdy pojawiają się te przysłowiowe motyle w brzuchu przy pierwszym strzale, to zazwyczaj kończy się jakąś mniejszą lub większą tragedią. Tragedia też może Cię rozwinąć, ale po co? Po co w taki sposób? Bo tak było w domu. Bach. A niedaleko pada jabłko od jabłoni, ale z drugiej strony gdzie ma paść? Koło bananowca? Tacy nie umieją też pomagać, bo pomagają zamiast ktoś ich o pomoc poprosi. Bo pomagają, bo chcą się poczuć lepsi, więksi, skuteczni, bo nie umieją dawać od siebie nie licząc w głowie, z nadzieją, że karma wyrówna – jak nie teraz, to w przyszłym wcieleniu. Nawet sobie filozofię do tego dorobią, taką duchową, bo przecież są inteligentni, a nie jakieś tam byle co, więc i filozofia musi być z Indii, albo Tybetu, bo to modne. Pomagają jak chcą, albo jak im się wydaje, że ktoś by chciał. Nie umieją pomagać tak, jak potrzebuje inny, i jak prosi. To nie jest coś co wzbudza haj. To nudne. Lepiej działać, iść za energią, instynktem. Na końcu oczekują, że ktoś ich pokocha. A jak nie kocha, i nie daje to co marzą, aby dostać, to zaczynają się denerwować. Dziwne to. Myślą za innych, dają to co chcą, udają, że nie chcą niczego w zamian, nie mówią czego chcą, i na końcu są wkurwieni, że nie dostali tego, czego rzekomo nie chcieli, od tych, których nie prosili, bo proszenie zakwestionowałoby ich wyższość względem tych, którym pomagają, a przecież nie należy się wywyższać, bo każdy jest sobie równy – jak to mówią w filozofii dalekiego wschodu. A robią tak, bo miłość to dla nich przychylność innych, taka chwilowa, jak przyniesiesz piątkę ze sprawdzianu. Bo miłość to dla nich patrzenie na potrzeby innych, jak wtedy gdy pijany ojciec chciał robić awanturę, a Oni zaczęli wtedy tańczyć i śpiewać, aby odwrócić jego uwagę, od mamy, która potem przyszła i pogłaskała po głowie w podziękowaniu, że ostatecznie ten ich zwrot akcji spowodował, że tata padł na tapczan i zaległ w sen. Bo miłość to dla nich stawianie przed sobą wszystkich, z nadzieją, że kiedyś ktoś postawi ich przed sobą samym. Nikt im nigdy nie powiedział, że miłość rodzi się w ciszy. Że miłość to głęboki spokój, że jak mózg chodzi na takim haju, to nie ma opcji na miłość, nie ma opcji na taką chemię w mózgu, że daje to poczucie płynięcia. Dla nich to płynięcie to rajd autem 250 km/h. Dla nich to płynięcie to dragi z wódą. To ostra jazda bez trzymanki. Zwykłe życie to nuda. Zwykły uścisk dłoni, ciepło drugiego policzka z rana na twarzy. Spacer po lesie. Cisza i książka i zachwyt nad niebem w ciepłą noc. To wszystko to nuda. Nic się tam nie dzieje. Więc trzeba wskoczyć jakoś samemu na te wysokie obroty, bo inaczej trzeba byłoby się położyć być może do grobu.
Przy kim jestem bliżej, jak tak wciąż ćpam ten organiczny, hormonalny koks? Po co to sobie robię? Kto tak mocno nic nie czuł w rodzie? Kto był, aż tak odłączony od siebie, od swojej męskości, od swojej kobiecości? Kto w rodzie był tak nie widziany, że ja nie mogę inaczej? Dla kogo to życie było za ciężkie? Kto wolał umrzeć, niż żyć? Kogo ja wyciągam tym pędem z grobu? Z kogo odejściem w duszy się nie pożegnałem? Kogo wciąż chcę wskrzesić ze zmarłych?
Miłość rodzi się w ciszy. W spokojnym sercu, i głębokim oddechu. Miłość jest wtedy, gdy przy tym drugim widzę siebie bardziej, i kocham siebie bardziej, a On mnie. Miłość ma w sobie dwie nutki radości wypływające w zasadzie nie wiadomo do końca skąd. W miłości nie ma podwyższonego tętna, serce pracuje spokojnie i miarowo, a w ciele czujemy spokój trochę podobny, do tego który masz w sobie, gdy patrzysz na monumentalne góry stojąc u ich podnóża. Wdech i wydech… Gdzie jesteś ?

Dodaj komentarz