KLINCZ W ZWIĄZKU
Zasadniczo wiele relacji dochodzi do miejsca, w którym partnerzy popadają w klincz. W splątaniu tak mocnym, że Chuckowi Norisowi pękły by jaja. A jak wiemy Chuckowi Norisowi nic nie pęka.
Klincz jest naturalną drogą dwóch energii, które potrzebują siebie śmiertelnie. A śmiertelnie potrzebujemy partnera, gdy nie wzięliśmy, lub nie dostaliśmy od rodziców, i gdy nie umiemy, bądź nie chce nam się nauczyć dawać sobie, albo nawet do jasnej cholewki nie wiemy co to znaczy – dawać sobie.
Nadchodzi taki moment w relacji, w zasadzie chyba każdej, że chcemy coś zmienić. I zazwyczaj jest tak, że to jedna strona chce coś zmienić, a druga wcale nie chce tej zmiany.
Ten który chce coś zmienić, a zbyt długo czekał, aby zakomunikować zmianę, pod spodem czuje, że zmiana jest mu potrzebna. Ale podskórnie czuję też, że zmiana zdestabilizuje tą relację. Czy też układ sił w tej relacji.
Ta chęć zmiany często dotyczy kobiet. Statystyk co prawda nie prowadzę. Opieram się tylko na swoim doświadczeniu – więc statystycznie być może popełniam teraz błąd. Aczkolwiek… Nie wydaje mi się.
Jak to jest? Zazwyczaj po kilku latach związku, a czasami po kilkunastu lub kilkudziesięciu, nasza przykładowa kobieta dochodzi do wniosku, że przez te ostatnie lata zajmowała się dziećmi, praniem, sprzątaniem, zmywaniem, jednocześnie chodziła do pracy, pielęgnowała ogród, a do tego dbała o atmosferę w domu, gotowała, i jakoś tak to bywało, że to wszystko udało jej się zrobić rezygnując ze swoich potrzeb.
Próbowała zadowolić swojego męża. Mało tego, że próbowała zadowolić swojego męża to jeszcze rezygnując ze swoich potrzeb próbowała zadowolić swoje dzieci. Mówiła “tak” gdy chciała powiedzieć “nie”.
Mówiła “nie” gdy chciała powiedzieć “tak”. Nic nie mówiła, gdy chciała coś powiedzieć, lub mówiła to co inni chcieli usłyszeć.
A w każdym razie w jej mniemaniu, no bo przecież tak naprawdę to nie wiedziała co inni chcieli usłyszeć. Czuła gdzieś podskórnie, że jak się odezwie, jak zacznie wreszcie mówić czego chce, czego pragnie, co jej się podoba, co jej się nie podoba, to w pewnym sensie doprowadzi do destabilizacji tej relacji. A przecież, rodzina jest najważniejsza – i tutaj się zgodzę, że rodzina jest ważna, ale nie czyimś jednostkowym kosztem.
Często w takich relacjach – daj Boże – sytuacja materialna wygląda bardzo dobrze. Mężczyzna sporo zarabia, posiadamy duży ładny dom, dwa samochody, jeździmy na wakacje do egzotycznych krajów, w zasadzie jak się popatrzy na to z boku, to ktoś mógłby powiedzieć – kobieto o c*** ci chodzi? Masz wszystko. Zdrowe dzieci, męża dom, samochód, wakacje, pieniądze. Przecież wszystko gra i buczy.
Ale w środku, gdzieś tam pod skórą, czujesz, jaką cenę płacisz. Jaką cenę płacisz za ten z pozoru harmonijny i udany związek. Gdzieś tam pod spodem, w miejscu do którego nawet nie chcesz zaglądać wiesz, że czai się ogromny potencjał. Potencjał związany ze strachem złością i tym uginaniem się przez lata. Tym pochylaniem szyi. Tym uginaniem karku. Tymi zamkniętymi ustami. Ty mi zaciskanymi pięściami. Nie chciałaś na to patrzeć. Przez długi czas przed tym uciekałaś. Chciałaś patrzeć w pozytywną stronę. Być może miałaś nadzieję, że uciekniesz przed konfrontacją ze samą sobą. Być może miałeś nadzieję, że to ty uciekniesz mężczyzno przed konfrontacją z samym sobą, bo temat zasadniczo dotyczy dwóch płci.
Ale im dłużej żyjesz, im więcej kroków postawiłeś po tym padole, im więcej siwych włosów pojawia się na twojej głowie, im więcej ideałów spotkało się z brukiem, im więcej wyobrażeń tego świata roztrzaskało się o kamienną posadzkę, tym bardziej zaczyna dochodzić do ciebie jedna zasadnicza myśl. Nie ma nic ważniejszego na świecie niż bycie w zgodzie ze sobą. Jeżeli te wszystkie oznaki sukcesu, w postaci domu, samochodu, pieniędzy, wakacji, pięknej kobiety, przystojnego mężczyzny – wynikają z twojej autentyczności i prawdy, to jesteś szczęśliwcem. Jeżeli zaś są efektem zamkniętych ust, zamkniętych uszu, zamkniętych oczu, i zatkanego nosa, bo coś tak śmierdzi, że ciągle masz problem z zatokami, albo jest coś tak wymagającego od ciebie kłaniania się, że non stop boli cię szyja, to uwierz mi, że być może należy zmienić ścieżkę.
Niektórzy podejmą próbę zmiany ścieżki. Niektórzy podejmą tą próbę na chwilę. Innym się to uda, jeszcze innym uda się zrobić kilka pierwszych kroków a później zawrócą. Tutaj potrzebna jest odwaga. Nie brawura. A odwaga to wewnętrzny spokój, nawet wtedy gdy wszyscy inni mówią, że widzą jak wali ci się świat.
Te zmiany które się udają, zasadniczo cechuje to, że nie są to zmiany o 180 stopni. Te zmiany które się udają, cechuje to że są one robione krok po kroku, cegła po cegle, kamień po kamieniu – parafrazując Whitney Houston.
A tutaj zawsze jest 1500 i 100 900 argumentów za tym żeby jednak nie destabilizować relacji. Ale dokąd to prowadzi ?
Bądźcie odważni, nie brawurowi.