Nie chcemy wpuszczać rzeczy, informacji, ludzi, którzy diametralnie zmienią naszą świadomość, perspektywę postrzegania, ogląd sytuacji, życia, doświadczeń. Traktujemy to jako coś wrogiego, bo zagraża naszemu status quo. Nie chcemy dopuszczać takich informacji, część nas zrobi czasami wszystko, bardzo wiele, aby tak się nie stało. Zniechęci, zamrozi, podważy słuszność. Często wtedy włącza się głowa, która kwestionuje, powątpiewa, odnosi się do wcześniejszych doświadczeń, które często są tylko martwymi wzorcami, które po prostu zaistniały.
Najsilniejszy opór jest oporem przed miłością. Dla serca, które zostało zranione. Dla serca, które zostało zranione to ponowne doświadczenie miłości, jest największym oporem. Często można to zauważyć, gdy ktoś raz zraniony na przykład przez matkę, w dzieciństwie – nie umie pokochać kobiety, już jako dorosły. W ogóle nie umie pokochać.
Matka zadała pierwszą ranę. Matki, często zadają rany. Jesteśmy na nie zdani. To od nich zależy nasze życie, przetrwanie, przeżycie. Matka oczywiście postępuje tak jak umie. Nie umie inaczej, sama ma taki wzorzec, jaki ma, i postępuje wg wzorca. Nie rani dziecka celowo, ale celowe bądź niecelowe działanie, i tak odnosi swój skutek, w postaci rany. Rany odrzucenia, porzucenia, zdrady, niesprawiedliwości lub upokorzenia.
Dziecko, a potem już dorosły, aby nie czuć bólu jaki wywołała rana, zakłada maskę. Każda rana ma swoją maskę. Odrzucony ma maskę uciekającego. Chowa się przed światem. Unika publicznych wystąpień. Chodzi, a czasami przechodzi przez życie na palcach. Jednocześnie życie, strumień życia będzie stawiał przed nim takie wyzwania, aby rana została uleczona.
Każda rana w specyficzny sposób buduje strukturę i kształt ciała. To widać. Wystarczy patrzeć.
Porzucony będzie miał maskę zależnego. Będzie szukał kogoś, dla kogo będzie mógł żyć. Jednocześnie będzie zostawiał siebie. Innych ciała będzie potrzebował, aby móc się nim zaopiekować, pomijając swoje, aby na końcu ostatecznie zostać porzuconym, tak jak kiedyś porzucił ojciec lub mama.
Zdradzony zakłada maskę kontrolującego. Kontrolującego świat, ludzi, emocje, myśli, układy. To dobrzy managerzy we współczesnym wzorcu świata biznesu.
Upokorzony, będzie zakładał maskę masochisty. Będzie znał swoje potrzeby, ale nie będzie za nimi podążał. Będzie brał na siebie zbyt wiele. Będzie chciał być wolny, ale będzie robić wszystko, aby nim nie być, bo wolność to dla niego życie bez granic.
Niesprawiedliwie potraktowany będzie miał maskę surowego. Będzie surowy przede wszystkim dla siebie. Często takie osoby są zawistne i skrajnie perfekcyjne. Śmieją się z byle czego, aby ukryć swoją wrażliwość. I nie dopuszczają do siebie myśli o problemach.
Kolejną ranę, zadaje ojciec. Jest to zazwyczaj rana mniejsza niż rana matki, ale bywa równie bolesna. Z naszą mamą mamy mocniejszy kontakt. To z jej soków powstaliśmy. Paradoks mocy polega na tym, że im większa i głębsza rana, tym potencjalnie większy ma człowiek dostęp do swojej mocy,ale moc czasami może zabić. W drodze do niej często możemy polec. Jako alkoholicy, narkomani, cienie miast. Wtedy to moc na swojej drodze upaja nas sobą i wyrzuca na brzeg, pokazując, że jesteśmy/ byliśmy za słabi, aby ją posiąść, niczym jeździec burzy. Burzy wiatru, piorunów, deszczu, grzmotu, oceanu, piasku. Nie staliśmy się jeźdźcami mocy lecz dopóki żyjemy, mamy szansę.
Opór pojawia się na progu. Próg to miejsce przejścia, zazwyczaj od perspektywy ja, do perspektywy ty, my, oni. To miejsce, gdzie wszystko się zmienia, i już nic nie pozostaje takie samo. Próg to drzwi, których być może nie chcesz otworzyć z całych sił przez całe swoje dotychczasowe życie, chociaż deklaratywnie i z racjonalnego umysłu masz tysiąc pięćset i sto dziewięćset wytłumaczeń, wzorów, skrótów, kłamstw, i oszczerstw. Ostatecznie, oszukując samego siebie. Czasami jak słyszę historie dotyczące tego, jak ktoś miał dotrzeć na warsztat, i co go po drodze spotkało… wiem wtedy, z jakim progiem u danej osoby, mam do czynienia. Niektórzy nie docierają. Niektórzy błądzą. Inni chorują. Czasami próg jest zbyt duży, i to też jest w porządku. Czasami trzeba się zgodzić, na swoje ograniczenia i to już jest dostatecznym wyczynem.
Ostatnio po warsztacie, po siedmiu dniach sam na sam, ze sobą i tym wszystkim co we mnie, rozmawiałem z synem. Zapadła cisza. Patrzyłem na niego. Owoc miłości. Ktoś powie nieudanej,ale im dłużej żyje, tym mniej jestem tego pewien. Takiej jaka była. Inna być nie mogła. Staraliśmy się oboje z całych naszych sił, jakie wtedy mieliśmy. Poukładaliśmy sobie życia osobno. Czy to jest nieudane? Kto powiedział, że miłość chciała, abyśmy my do końca razem? Czyj to obraz, że jak para wchodzi w relacje, to musi do końca i razem? Czy to obraz dorosłej osoby, czy dziecka? I niespełnionej tęsknoty do mamy albo taty.
Siedziałem z nim w ciszy. Patrzyłem i nic nie mówiłem. Po prostu patrzyłem na to 16 letnie dziecko. Na duszę, która wybrała sobie takiego właśnie ojca, i taką właśnie matkę. Taki czas. Która zmaga się ze swoimi nieuleczonymi ranami.
– I co będzie taka stypa? – zapytał – reagując na tą ciszę. Popatrzyłem na niego i nie przerwałem milczenia. Po jakiejś chwili przyszło zdanie.
– A czy Ty sądzisz, że w tych naszych spotkaniach, to najważniejsza jest liczba wypowiedzianych słów? – zapytałem.
Zamilkł. Miałem wrażenie, że to coś we mnie przemówiło. I była to prawda. Zauważyłem, że w tej tęsknocie za nim, często mówiłem zbyt dużo. Goniłem za czasem, którego nie mieliśmy. Ale czy w tym chodzi o ilość wypowiedzianych słów? Czy w tej naszej relacji o to właśnie chodzi. Czy w jakiejkolwiek relacji, chodzi o słowa? No nie przesadzajmy, nie chodzi o to, aby milczeć, ale czy jakość relacji, to ilość wypowiedzianych słów? Nie sądzę. Może się mylę, może za głupi jestem, ale czuję, że chodzi o coś innego. Chodzi o to, co pomiędzy słowami, skąd te słowa płyną. I wiem, bo doświadczyłem na własnej dupie, że czasami jedno słowo załatwia wszystko. To są słowa mocy. Wypowiedziane we właściwym czasie, miejscu, i energii zmieniają wszystko. Doświadczyłem wiele razy, prowadząc warsztaty, i będąc ich uczestnikiem, że odpowiednie słowo, zwrot, fraza, czasami stylistycznie nielogiczna, bądź niezgodna z normą językową potrafi wejść w takie miejsce w przestrzeni człowieka, że zmienia wszystko. I pozwala przekroczyć próg. Czasami jestem krytykowany, za nie wstawianie przecinków, za pisanie nie po polsku. Przykro mi. Tak mam. I tak to zostawię.
W całej tej dyskusji powiedziałem jeszcze jedno, jak mi się wydaje mądre zdanie. Oszukuj, jak już musisz wszystkich. Mamę, Tatę, przyjaciół, partnera, przyjaciela. Ale nigdy nie oszukuj siebie. I bez względu co zrobisz, ja zawsze będę Cię wspierał. Kocham Cię.
Myślę, że niektóre rozmowy potrafią zmienić. A niektóre są psu na budę. Albo jak kulą w płot – jak mówiła babcia.
Słowa często zastępują bliskość. Słowa często stoją na drodze do bliskości. Czy umiesz być, z kimś i milczeć? A jak już jesteś, z kimś to spróbuj zamilknąć. A jak już będziesz chciała, coś powiedzieć, to ugryź się w język. Po prostu bądź. I sprawdź, co się stanie. Bądź przy sobie. Wytrzymaj. Pozostań w ciele. Nogi na ziemi. Korzenie do centrum. Oddychaj. Nie uciekaj, w obrazy, w myśli, w pracę, w to, co musisz na jutro zrobić. Bądź. Oddychaj i pozostań przy sobie. Z nim. Z nią. W obecności. Niech Twoja wewnętrzna alchemia Cię poprowadzi. Być może masz próg, na ciszę. Być może trzeba było zawsze gadać. Co zagadujesz? Czego nie chcesz poczuć i usłyszeć w środku? Na co masz opór? Oddychaj. I po prostu patrz. Obecny. Obecna. W sobie i z tym drugim. W tym co trudne dla Ciebie. Bez słów. W ciszy. Po prostu. Niech popłynie to, co ma popłynąć. Niech polecą łzy. Oddychaj, zostań, bądź. Bliskość rodzi się poza słowami. Bliskość płynie z wnętrza. To nie liczba wypitych kaw, piw, przegadanych godzin. To obecność. To bycie. Zatrzymanie i bycie szczerym. W tym, co trudne między nami też.