Nie da się być w relacji z kimś, kto uważa cię za kogoś gorszego, głupszego, mającego mniejsze prawa niż on sam. W relacji działa bardzo prosta zasada – zasady, które stosujesz względem innych, mogą być zastosowane względem Ciebie. Więc jeżeli dajesz sobie prawo do oczekiwania względem siebie lojalności, to ktoś ma prawo oczekiwać lojalności od Ciebie. Jeżeli zaś w relacji panuje chociażby u jednej osoby, która w relacji pozostaje przekonanie, że zasady obowiązują tylko w jedną stronę… no to mamy klapę, nic z tej relacji nie będzie, na dłuższą metę wysypie się ona jak piasek z przysłowiowego worka Jasia, który to worek z piaskiem niósł przez wieś.
Wchodząc głębiej… żadna dusza tego nie zdzierży. Dobrowolnie nikt się na to nie zgodzi. Czasami godzimy się na taki wzór/ program relacji, bo jesteśmy uwikłani, bo mamy zbyt mało pewności siebie, zbyt mało szacunku do samego siebie, zbyt mało przekonania, że jesteśmy coś warci. W takiej sytuacji partner „krwiopijca”, „kanalia” jest nam po prostu potrzebny, aby pokazać nam samym, jak zdeformowane mamy kody. Bez takiego wspaniałego lustra, jakim jest partner, którego nazwiemy sobie tutaj „kanalią” nie moglibyśmy wyjść z programów/kodów, które prowadzą nas powoli, i sukcesywnie do samo destrukcji. Ostatecznie należałoby z poziomu głębszego zrozumienia takiemu partnerowi podziękować, co wcale nie oznacza, że należy z nim być do grobowej deski. Należy wyłącznie popatrzeć na niego jak na coś, co do nas mówi. A mówi, gwarantuje Wam i to całkiem sporo, i nie przestanie gadać do póki do naszych częstokroć tępych głów nie dotrze jego przekaz informacyjny. A co ma dotrzeć Panie Czarko? – zapyta pewnie jeden z jedną a może i drugi z drugą. Mam męża totalnego sukurwysyna, który pije, bije, i jeszcze zdradza. Ano, co ma dotrzeć? Ma dotrzeć, że to JA SAMA/ SAM go sobie wybrałam/ wybrałem. I do póki szanowna Pani, Panie, nie weźmiesz za ten wybór odpowiedzialności, to chuj w bombki strzelił, nic się nie zmieni. Możesz ewentualnie trafić na znachorów za dychę, którzy będą Cię oczyszczać od negatywnej energii, ale jak znam życie to nic to, nie zmieni, bo za tydzień będziesz tak samo zajebany błotem, energetycznym syfem, tydzień temu, z tą różnicą, że portfel jakby lżejszy. I klops… Życie nie chce, abyś był ofiarą, życie, dusza, duch chce, abyś współtworzył razem z nim. Życie, Ziemia, Kosmos nie potrzebuje przedszkolaków, którzy chcą udawać, że nie widzą swoich czynów, i nie mają nic wspólnego z całym szambem tego świata. W zarządzaniu jest takie powiedzenie – SUKCES ma wielu OJCÓW, a porażka jest SIEROTĄ. Sorry Wiechu to nie są czasy na rżnięcie ofiary, to są czasy sprawców, sprawców w sensie twórców, a niezmiennym elementem aktu tworzenia, jest odpowiedzialność za stworzenie. Bez wzięcia odpowiedzialności za samego siebie nie da się pójść do przodu. Da się jedynie fałszywie oświecić, i przebywać za życia w świecie różowych słoników pierdzących bezinteresowną miłością. Z przodu światło… wielce oświeceni, a z tyłu aż dymi się od smoły.
Za pomocą metody ustawień systemowych można by szukać przodka, który niósł na swoich plecach podobne programy/ wzory na relacje. Można by było zadać sobie tutaj pytanie-kto miał podobne doświadczenia? Kto tkwił w relacji, w której nie był szanowany, widziany? I po zadaniu tych pytań, zazwyczaj wewnętrznym okiem można zauważyć jakąś konkretną osobę. Być może jakąś babcię, czy jakiegoś dziadka, albo i dalej… czasami zobaczymy, kogoś, kogo na własne oczy nie mieliśmy okazji poznać, ale podświadomość jest jak dziecko. Poproś ją, o jaśniejszy obraz, który pokaże Ci, o kogo chodzi. Czasami już to uświadomienie dużo daje, i pozwala popatrzeć z dystansem, na to czego doświadczamy w naszej relacji, bo przecież pomimo tego, że kody/programy zostały wgrane w system na poziomie pradziadka, to nie jest na dzień dzisiejszy pradziadka odpowiedzialność, że to MY tkwimy w tej, a nie innej relacji, która szczęścia nam do jasnej cholery nie daje.
Czasami, gdy mamy do czynienia z taką sytuacją obarczamy winą „partnera”, robiąc z siebie ofiarę, a z niego / niej sprawcę, ale to też jest droga donikąd. Bo pytaniem zasadniczym jest tutaj pytanie do samego siebie! Mianowicie, co ja mam w sobie, że jestem z taką osobą, i błędem byłoby tutaj przekonywać się na siłę za pomocą np. afirmacji, ze jestem zajebisty, bo nie jestem! Skoro tkwię w takiej relacji, i nie potrafię z niej wyjść, bez obarczania winą i odpowiedzialnością za swój chujowy związek – drugiej osoby. Znaczy powiem inaczej… MOŻNA, można rżnąc ofiarę, można rżnąć kata, można się bawić w ten cały bajzel, na temat którego napisano mnóstwo poczytnych książek – np. W co grają ludzie – Erick Berne, ale to nie prowadzi do wyjścia z labiryntu popieprzonych relacji, które są bardziej destrukcyjne, niż budujące. Destrukcyjne, bo przesączone ślepą miłością, która prowadzi do śmierci. Bo przesączone ślepą miłością, która nie szanuje porządków, ślepą miłością, która w wierności sumieniu każe powtarzać, to wszystko co trudne. Tak, jakby to mogło cokolwiek zmienić, jakby powtarzanie tego schematu, miało przywrócić szacunek, którego była pozbawiona relacja babci i dziadka. To trochę tak, jakby dusza utknęła w ślepej uliczce. To trochę tak, jakby minęło casami 50, czasami 120 lat, a dusza wciąż wzięta w ruch ślepej miłości, i tkwiąca przy tej ofierze, bądź przy tym sprawcy… nieświadomie. Tak jakby nie dotarła do 2018 roku. Takie powielanie schematu skutkuje przekazywaniem dzieciom podobnych schematów na relacje… i potem dzieci będą miały tak samo zakręcone relacje ze swoimi partnerami, i zanim dojdą i połapią, się o co w tym chodzi, to będą miały na karku koło 30 – stego któregoś roku życia.
Nie da się być w dobrowolnej relacji z kimś, kto uważa, że zawsze ma rację. Nikt tego nie wytrzyma – dobrowolnie. Jeśli Twój partner uważa, że zawsze ma rację – nie jest Twoim partnerem. Kim więc jest, ktoś komu wydaje się, że zawsze ma rację? Zazwyczaj po prostu wyszczekaną osobą, której wydaje się, że On jedyny, Ona jedyna ma prawo do uzewnętrzniania swojego zdania, a wszyscy którzy się sprzeciwiają, lub mają inny pogląd na jedyną słuszną rację, są w błędzie, i trzeba ich naprostować na właściwą drogę. I nie chodzi tu o rację w sensie prawdy obiektywnej, bo przecież każdy może mieć swój punkt widzenia, chodzi tutaj tak naprawdę o poczucie MOCY względem drugiego, o poczucie kontroli, i władzę. A władza, kontrola i poczucie mocy nad drugim, nie ma nic wspólnego z miłością. Bert Hellinger napisał kiedyś, że tam, gdzie zaczyna się kontrola, tam kończy się miłość. Miłość, to zgoda na drugiego, takim jaki jest, ale zgoda na drugiego, takiego jakim on jest, nie oznacza zgody na to, że ten drugi może mnie ciągnąć za włosy, pluć na mnie, obrzucać mnie gównem, a ja ze względu na to, że jestem zajebiście rozwinięty duchowo, to nic z tym kurwa na złość samemu sobie nie zrobię, tylko będę stał jak ciołek, przyglądał się temu, i napierdalał mantry, z różowymi słoniami w roli głównej. Nie kurwa. Właśnie ze względu na to, że jesteś świadomym człowiekiem, to powinieneś czym prędzej coś z tym zrobić. Rozpakować program, który Cię dotyczy. Nadpisać w nim brakujące linijki, i zobaczyć co stanie się z partnerem. Może być tak, że On/ Ona się zmieni. A może być tak, że spotęguje swoje zachowania. I w takich sytuacjach jest miejsce na rozdroże. Czasami razem, czasami dalej już osobno. A czasami przez chwilę osobno, a potem razem – życie, nie przewidzisz.
W poczuciu mocy, i kontroli chodzi też oczywiście o energię ofiary. Osoba, która poddaje się w pewnym sensie swojemu oprawcy zasila go. Oddaje mu swoją energię, upuszcza ją dla swojego oprawcy. Obrazy wewnętrzne oprawcy mają wtedy większą moc, i większą szansę na zmaterializowanie się, w jakimś mikro systemie, tudzież układzie wzajemnych relacji. Z kimś takim nie da się żyć – oczywiście dobrowolnie – bo w zniewoleniu da się to osiągnąć(przynajmniej czasowo), i my jako rasa ludzka mamy to przećwiczone, i przerobione w kanonie swoich doświadczeń. Przecież jeńcy wojenni, więźniowie obozów koncentracyjnych zasilali swoją energią przekonanie Niemców, że są rasą Panów. Ciekawe, że nazistowski obraz o swojej wyjątkowości, jako rasie Panów, tak trudny w konsekwencjach był dla Żydów, którzy są wewnętrznie przekonani, że są narodem wybranym.
Tkwienie w relacji, gdzie jedna ze stron uważa swoją rodzinę, swój klan pochodzenia za lepszy, swoje dzieci za lepsze, jest autodestrukcyjne dla osoby, która – nazwijmy to tutaj umownie – „gorsza” jest. To tak, jakby ktoś tkwił w danym systemie, bo miał przekonanie, że jego system, jego rodzina, jego klan nie ma prawa żyć, nie ma prawa istnieć. To częstokroć może być związane z jakąś wielką winą, z jakimś wielkim można by rzec, grzechem pierworodnym systemu. Tak, jakby ktoś wewnątrz duszy niósł głęboką pokutę, za to że jest, za to że oddycha, za to że żyje, tak jakby niósł pokutę za WIELU. Taka wina ocalałych. Ma to miejsce często w sytuacjach, w których na przykład ktoś uciekł z palącego się domu, i jako jedyny przeżył. Reszta zginęła.
Może to mieć miejsce, w sytuacji, gdy na przykład dziadek, albo babcia uciekła z transportu do obozu, a całe pozostałe 20 wagonów pełnych ludzi pojechało mówiąc wprost, do gazu. Ma to w sobie coś ze skryptu KAT i OFIARA. Tak jakbyśmy sami sobie szukali partnera, który będzie naszym katem. Bo czymże jest tkwienie w relacji z kimś, kto ma Cię za kogoś, lub coś, co ma mniej praw niż ON sam? Tkwienie w relacji z kimś, kto nie daje Ci prawa to wyrażania się psychicznie, emocjonalnie, fizycznie w takiej formie, w jakiej potrzebujesz się wyrazić? To potrzeba bycia w relacji ze swoim nadzorcą. To tkwienie w relacji, z kimś kto czuje, że ma więcej prawa do bycia, istnienia, funkcjonowania, wyrażania się. To tak, jakby w relacji powielał się wzorzec Narodu Wybranego i Narodu, czy też systemu NIEWYBRANEGO, żeby nie było tak górnolotnie, to po prostu powielenie schematu Ja Lepszy, Ty Gorszy.